czwartek, 28 lipca 2016

Sierpniowa susza, czyli o książkowych nowościach

Dzisiaj notka będzie nierecenzencka, acz nadal trochę o literaturze. Odkąd rok temu wróciłam do regularnego czytania staram się być na czasie z nowościami wydawniczymi. Dlatego naszła mnie myśl, żeby poprowadzić comiesięczną serię wpisów o wyczekiwanych przeze mnie pozycjach. Biorąc pod uwagę moje czytelnicze zamiłowania, zamierzam objąć zarówno wydania polskie jak i angielskie.

Pech chciał, że sierpień, jeśli chodzi o książki, wypada dość jałowo(zazwyczaj mam co najmniej 10 pozycji, które mnie zainteresowały, w sierpniu jest ich tylko 6) No, ale przejdźmy do konkretów. 

 Nowości polskie

Pieśń Węży - Maria Dunkel

Premiera 30.08.2016

Tak na prawdę jedyna nowość, na którą czekam w tym miesięcy jeśli chodzi o polskie wydania. Przekładana już parę razy, może tym razem w końcu będzie dostępna. Jest to debiut, jednak mam nadzieję na coś niebanalnego.

Szczerze, nie wiem czego się spodziewać po tej książce. Ale w tym wypadku jest to plus. Bardzo zależy mi, żeby zrecenzować ją bez stronniczo.

Od wiarygodnego źródła wiem, że wydanie przeniesiono na niewiadomy termin. Po raz niewiadomo, który :v Ciekawe czy dożyjemy wydania.

Wznowienia, kontynuacje
W tym miesiącu pojawią się także dwie kontynuacje dla jednej zaczętej i drugiej planowanej przeze mnie serii. Są to:
  • Przeznaczenie Błazna, Robin Hobb, premiera 26.08.2016
  • Zgnilizna, Siri Pettersen, premiera 9.08.2016

Jestem w trakcie Ucznia Skrytobójcy od pani Hobb, więc pewnie trochę mi zajmie dojście do Przeznaczenia Błazna. Co prawda uważam, że obecne okładki są okropne i raczej wersji papierowej kupować nie będę, ale dobrze wiedzieć, że mogę liczyć na łatwy dostęp do ebooka.

Jeśli chodzi o książkę Pani Pettersen, to pierwsza część własnie wyruszyła do mnie pocztą. Zobaczymy czy będę miała ochotę na kontynuacje ;)

Przy okazji Mag wydaje kolejną wersję Nigdziebądź Neila Gaimana. Chyba nigdy nie zrozumiem polityki tego wydawnictwa odnośnie ilości różnych wersji okładek i braku dodruku do starych.

Nowości angielskie

Nevernight - Jay Kristoff
Premiera 9.08.2016

Nie miałam do czynienia jeszcze z tym autorem. Co prawda parę razy przymierzałam się do Tancerzy Burzy, zawsze jednak coś innego odciągało moją uwagę.

Zaciekawił mnie blurb. Po pierwsze mam lekką słabość do motywu zemsty. Po drugie czytając opis miałam przed oczami grę Dishonored, którą bardzo cenię właśnie za fabułę. Czy moje drugie skojarzenie było słuszne, przekonam się pewnie po lekturze.

Poza tym intrygują polaryzujące opinie wśród wczesnych recenzji na goodreads. Strzelam, że to będzie pozycja, którą albo się kocha, albo nienawidzi. 




A Torch Against The Night - Sabaa Tahir
Premiera 30.08.2016

An Ember In Ashes zalega mi na Kindle od ponad pół roku. Druga część wywinduje ją na listę priorytetów. W sumie nie mam pojęcia jakim cudem się jeszcze za to nie zabrałam. Zwłaszcza jeśli wezmę pod uwagę to, że wszystkie osoby, z których opinią się zazwyczaj zgadzam, oceniły tę serię naprawdę wysoko.

No cóż w tym miesiącu czas nadrobić zaległości, żeby spokojnie wziąć się za A Torch Against The Night.





The Last Days of New Paris - China Miéville
Premiera 9.08.2016

Z Chiną Mieville i jego książkami czuję się zawsze jak z loterią. Niekiedy bardzo mi się podoba, niekiedy kompletnie nie potrafię skończyć jego tekstów. Zwłaszcza, kiedy w tekście przemycane są jego poglądy polityczne, brrr.

Po książkę sięgnę głównie ze względu na motyw snu, który jest moim ulubionym w literaturze.







Kingdom of Ash and Briars - Hannah West
Premiera 30.08.2016

Nawiązania do Kopciuszka, Śpiącej Królewny, Mulan i Jane Austen?
Jestem za.

Jak do tej pory większość retellingów baśni i opowieści, które zdarzyło mi się czytać była całkiem zacna. Mam ogromną słabość do tego typu książek, dlatego chętnie przekonam się jak sobie z motywem baśni poradziła kolejna autorka.


Niestety premiera przesunęła się na wrzesień. Szkoda, bo chyba na tę pozycję najbardziej czekałam :(



The Trees - Ali Shaw
Premiera 2.08.2016

Za Alim Shaw miałam już do czynienia czytając Dziewczynę o Szklanych Stopach, będącą jego debiutancką powieścią. Nie była to książka idealna i widać było małe doświadczenie autora zwłaszcza jeśli chodziło o dobór scen i nakreślanie wątków. Jednak sama atmosfera realizmu magicznego jak i warsztat były na tyle ciekawe i dobre, ze chętnie sięgnę po jego kolejną książkę.






Może mniejsza ilość nowości niż zazwyczaj w końcu zmusi mnie do nadrobienia zaległości i przejścia przez pożyczone już jakiś czas temu książki. No i zmniejszenia góry ebooków, która mi się nagromadziła

A Ty na co czekasz w tym miesiącu?   

środa, 20 lipca 2016

And I Darken - Kiersten White



A więc kolejna postać historyczna/literacka, którą przerobiono na kobietę? To przecież takie niespotykane. Wcale nie zalewa nas fala popkulturalnej masy, w której przy każdej możliwej okazji starzy bohaterowie nagle stają się bohaterkami. Często wychodzi to źle, bo twórcy na siłę starają się wcisnąć postaci kobiece w rolę archetypów zupełnie im nie pasujących.

To jak w takim wypadku wyszło zamienienie Vlada Draculi na Ladę Draculę?

Nawet jako zdecydowana przeciwniczka takiego zabiegu, muszę uderzyć się w pierś i przyznać, że bardzo dobrze.

Kiersten White doskonale wiedziała jak wyważyć postać Lady, między historią o Vladzie Palowniku, a młodą kobietą, uzależnioną od konwenansów i roli mężczyzn w jej życiu.
Uwielbiam to w jaki sposób wykreowała ją autorka. Brzydka, często brutalna, nieco szalona antybohaterka, która poszukując tego co jest dla niej ważne, dosłownie wygryza należne sobie miejsce. Bije się jak chłopak, zaborczo broni swojego młodszego brata i nie boi się zabić w obronie tego co dla niej ważne. Jest urodzoną wojowniczką, w świecie, w którym jedyną wartością dla kobiety jest być na tyle piękną, żeby dobrze wyjść za mąż.
I tutaj kolejny plus dla autorki. Mimo charakteru Lady, w powieści występują również postacie kobiece, które potrafią być silne w ramach konwenansów. Cieszy mnie fakt, że mimo typowo męskiego archetypu bohaterki, pani White nie zanegowała tego, że można być i silną, i kobiecą jednocześnie.

Do pary z Ladą mamy jej młodszego brata, Radu. Jest on jej dokładnym przeciwieństwem - piękny, delikatny i wzbudzający sympatię. Jego relacja z Ladą jest skomplikowana i niejednowymiarowa. Z jednej strony jest Radu, wiecznie niedoceniany przez rodzinę, desperacko szuka akceptacji u siostry. Z drugiej mamy Ladę, która mimo, że często podirytowana jego zachowaniem, dba o niego i stara się chronić. Zmiany jakie przechodziła ich relacja niejednokrotnie łamały mi serce i sprawiały, że musiałam odłożyć książkę na pewien czas.

Wypada wspomnieć, że And I Darken to nie jest powieść fantasty, jak niektórzy ją czasami oznaczają. Nie ma tutaj magii, smoków, czy, jak można by się spodziewać przy powieści o Drakuli, wampirów. Jest to, mimo paru zmian, bez wątpienia powieść historyczna. Na kanwie wydarzeń historycznych i istniejących miejsc, autorka tworzy opowieść o dwójce rodzeństwa, porzuconych na pastwę wrogiego państwa. Nie ma tutaj za dużo akcji, przez większość książki śledzimy intrygi polityczne i wynikający z nich rozwój relacji pomiędzy postaciami. Dużą rolę wśród głównych bohaterów odgrywa samotność. Samotność młodej kobiety, która nie może pogodzić się z przypisaną jej rolą i szuka swojego miejsca w świecie, chłopaka, który usilnie próbuje wyjść z cienia swojej siostry, syna sułtana - Mehmeda, który nie może zaufać nikomu. To właśnie potrzeba bliskości i akceptacji definiuje relacje pomiędzy Ladą, Radu i Mehmedem.

W książce występuje również wątek romantyczny, jednak zdecydowanie nie jest to typowy młodzieżowy romans czy trójkąt. Bardziej przypomina to zagmatwaną sieć związków, która żadnemu z bohaterów nie wyjdzie na dobre. (Żeby trochę zarysować sytuację, bez spoilerów wspomnę, że sułtanowie posiadali własne haremy, większość małżeństw było z powodów politycznych, a niektóre rodzaje związków były zakazane)

Mimo dobrego tła historycznego, trochę brakowało mi zarówno kulturalnych smaczków odnośnie kultury osmańskiej i rumuńskiej jak i jakiś szerszych opisów miejsc. Na szczęście lektura była na tyle wciągająca, że zwróciłam na to uwagę dopiero po fakcie.

Minus jedna gwiazdka za imię bohaterki. Amerykańscy autorzy mają chyba problem z wygooglowaniem faktu, że wszystkie słowiańskie imiona żeńskie kończą się na literkę “a”, dlatego skończyliśmy z południową odmianą imienia... Władysław (Ladislav zamiast Ladislava :D). Parę razy zepsułam sobie dosyć poważne momenty, parskając pod nosem właśnie z powodu jej imienia. Dobrze, że pełna wersja była używana rzadko, więc nie zepsuło mi to całkowicie odbioru książki.

Druga gwiazdka w dół za trochę nierówne pokazanie islamu i prawosławia. Autorka skupiła się na pozytywnym pokazaniu islamu (który z jednej strony bardzo mi się podobał, ale z drugiej nie mogę się do końca zgodzić, bo okres w książce znaczy początek agresywnej ekspansji Imperium Osmańskiego właśnie w imieniu szerzenia swojej wiary) i zupełnie odrzuciła prawosławie na drugi plan poprzez brak bohaterów, którzy mogliby reprezentować jego pozytywne aspekty. A szkoda, bo tak jak temat islamu staje się coraz popularniejszy, tak ze świecą szukać książek chociażby wspominających o ortodoksji. Dlatego trochę smutno, że została tu pokazana płytko i, w porównaniu do islamu, w mało uduchowiony sposób. Mogę mieć tylko nadzieje, że zmieni się to w kolejnej części, która ze strony Lady powinna odbywać się w większej części pomiędzy Wołoszczyzną, Mołdawią, a Węgrami.

And I Darken to dość specyficzna książka i na pewno nie spodoba się wszystkim. Nie ma tutaj wartkiej akcji, czy typowego romansu. W zamian dostaliśmy interesujących bohaterów, ciekawe tło historyczne i wciągający wątek polityczny. Jak dla mnie była prawie idealna i z niecierpliwością czekam na kontynuacje.

Oby tylko Kiersten White zdecydowała się odejść od wydarzeń historycznych, bo w innym wypadku będę potrzebowała rocznego zapasu wagonów chusteczek po kolejnych częściach 

Tytuł: And I Darken
Seria: Conquerors Saga
Autor: Kiersten White
Wydanie recenzjowane : Corgi Children

Wydanie polskie: -

Ocena : 

8/10

poniedziałek, 11 lipca 2016

Futu.re - Dmitry Gluhovsky



Do dystopii żywię dosyć skomplikowane uczucia. Z jednej strony jest to gatunek wyjątkowo mi bliski(książki takie jak Rok 1984, Władca Much czy też Nowy wspaniały to były najbardziej wstrząsające lektury z jakimi miałam kontakt) , z drugiej ostatnimi czasy wszystko co jest ostatnimi czasy wydawane to w większości literatura młodzieżowa na modłę Igrzysk Śmierci. Nie chcę tu pod żadnym pozorem krytykować Igrzysk, które bardzo lubię, ale zmiana w postrzeganiu tego gatunku bardzo mnie boli. Coś co było niegdyś używane jako przestroga przed konkretnymi mechanizmami i naleciałościami występującymi w społeczeństwie, zostaje ostatnio spłycone do tła wydarzeń dla wyczynów kolejnej kopii Katniss Everdeen. Dlatego bardzo ucieszyłam się czytając opis nowej powieści Gluchovskiego. 

Nim zajmę się samą powieścią, muszę napomknąć o jeszcze jednej kwestii. 
Antyutopie są dla mnie tym, czym dla wielu ludzi są horrory
Jestem osobą, która raczej nie boi się rzeczy nadnaturalnych. Nigdy jakoś specjalnie nie bałam się duchów (no chyba, że w baaaardzo szczególnych przypadkach). Zawsze byłam tą, która na wycieczkach szkolnych, po opowiadaniu strasznych historii stała ukryta w korytarzu i przyprawiała innych o zawał serca. Zawsze o wiele bardziej bałam się ludzi - jako indywiduów w ciemnych zakamarkach ulicy czy u szczytu władzy, bądź jako społeczeństwo, ze swoim wiecznym pragnieniem “chleba i igrzysk”. Ludzkie instynkty potrafią być przerażające, co udowodniła nie tylko dystopijna literatura, ale i historia (holocaust? chiński wielki skok naprzód? a to tylko wierzchołek). Tak, nic nie jest w stanie wzbudzić we mnie zimnych dreszczy i głębokiego przerażenia jak dobrze przeprowadzona analiza ludzkiej natury. Tego właśnie oczekiwałam po Futu.re.

A co otrzymałam?

Widziałam wśród opinii padające słowo opus magnum. Niestety już po lekturze mogę stwierdzić, że używane jest ono nad wyrost. To prawda, widać, że autor starał się w książce stworzyć coś bardziej ambitnego i złożonego niż jego dotychczasowe uniwersum. Gluhovskiego trzeba pochwalić za konstrukcję świata przedstawionego, który jest szczegółowy, spójny i ciekawy. I tak przyznaję, że wizja świata, pomieszania Nowego Wspaniałego Świata z Rokiem 1984, niejednokrotnie przyprawiła mnie o ciarki na plecach. Sama fabuła jest dobrze przemyślana. a przesłanie widoczne jest już od pierwszych stron powieści. Niestety, zbytnia oczywistość nie wpływa za dobrze na konstrukcję i spłaszcza wydźwięk niektórych wydarzeń. 

Jest jeszcze jeden poważny problem z kompozycją. Przez całą książkę, Gluhovsky oscylował pomiędzy dwoma pomysłami na swoją powieść - wypełnioną akcją powieścią science fiction oraz dystopijnym studium ludzkiego charakteru i natury. Nie mam nic przeciwko mieszaniu tych dwóch elementów, ale w przypadku Futu.re było to zrobione na tyle nieumiejętnie, że potencjał obu został zmarnowany przez potraktowanie najciekawszych elementów po łebkach. Elementy psychologiczne, społeczne i moralne były zaprezentowane w sposób naiwny i płytki. Gluhovsky zbyt dużo czasu spędza na problemie reprodukcji i potrzebie posiadania potomków. Naprawdę? To jedyne co można powiedzieć o złożonym problemie jakim byłaby domniemana nieśmiertelność? A stagnacja socjoekonomiczna? Brak innowacji, spowodowany brakiem wymiany pokoleniowej? Sam fakt, że mózg ludzki może pomieścić jedynie ograniczoną ilość informacji(to nie jest w końcu czarna dziura…)? Wiem, książka starała się dopasować problem do pewnej narracji Ale jest to kłopot na tyle złożony, że ignorowanie innych aspektów jest zbytnim uproszczeniem. Zwłaszcza jeśli w publicystyce rzucane są już takie słowa jak opus magnum, w takim wypadku nie powinno być tu miejsca dla tak tuzinkowego podejścia do tematu.

Za wyjątkiem głównego bohatera, Jana, obsada jest nieco nijaka i jednowymiarowa, ale wypełnia swój cel w fabule powieści. Niestety antagonista jest dosyć oczywisty już od samego początku, więc jego rozwój i późniejsze rewelacje tracą wiele przez brak elementu zaskoczenia. Wróg z dzieciństwa nie posiada żadnej historii niepowiązanej z protagonistą, Annelie została ukazana w sposób nielogiczny, spłycając tragiczne wydarzenia, w których uczestniczyła. Jedyną postacią poboczną, jaką polubiłam była Helen. Jej wątek - co prawda pełen niedopowiedzeń, pokazał odważną i silną postać tragicznie uwięzioną w systemie i stworzonej, między innymi przez nią samą, sytuacji. Niestety była to jedyna postać, która idealnie pasowała do tonu jakiego spodziewałabym się po takiej powieści.

Jeśli chodzi o Jana, bardzo nie lubiłam jego charakteru, jednak doskonale sprawdził się jako narrator, z którego perspektywy poznawaliśmy świat w Futu.re. Zmiana w jego światopoglądzie, pociągnęła za sobą subtelne zmiany w narracji, pokazując problem z wielu perspektyw.

Niestety, sama końcówka była rozczarowująca. Szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę,w którą stronę zmierzała fabuła, spodziewałam się zakończenia w tonie Roku 1984. W dalszym ciągu głowię się nad tym jak bardzo niedopracowane i nielogiczne wydawało się parę ostatnich stron. Bo powiedzmy sobie szczerze - jaką gwarancję miał Jan, że jego rozwiązanie zadziała? Nie miał pewności, że fiolka zawierała to co sądził. A jeśli to nie było prawdziwe serum, to jaki sens miały jego patetyczny wewnętrzny monolog? Już o wiele bardziej pasowałby w tym miejscu mroczny plot twist i końcowa scena utwierdzająca beznadziejność sytuacji. Wybaczcie mi, ale ja tego zakończenia nie kupuję.

Mimo zakończenia i paru innych problemów, jest to solidna książka. Nie jest wybitną antyutopią, nie porusza też szczególnie odkrywczych tematów, ale czyta się ją bardzo dobrze. Posiada ciekawie zbudowany świat i postacie, na tyle wyeksponowane, że da się z nimi sympatyzować. Wydaje mi się, że dla kogoś, kto nie miał dużo do czynienia z literaturą dystopijną, ta pozycja może być o wiele łatwiejsza do przełknięcia niż inne tego typu pozycję, dzięki nieco uproszczonym problemom moralnym i pozbawionemu fatalizmu zakończeniu. Jeśli czytałeś trochę więcej - sięgnij tylko, jeśli lubisz tego typu klimaty i styl Gluhovskiego.

Tytuł: FUTU.RE
Seria: -
Autor: Dmitry Gluhovsky
Wydanie recenzjowane : Insignis
Wydanie polskie: Insignis

Ocena:

7/10

czwartek, 7 lipca 2016

Warcraft: Durotan - Christie Golden



Lok’tar ogar, przyjaciele!

Jest to druga pozycja Christie Golden, którą czytam w tym roku. I po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu jak bardzo jej warsztat poprawił się od wydania Władcy Klanów. Co prawda minęło od tamtego momentu szmat czasu(15 lat!), ale jakość jaką serwuje ostatnio jest nie do porównania z tym, co było kiedyś. Jest to bardzo uwidocznione zwłaszcza, że większość pisarzy Warcraftowych jest, co tu dużo nie mówić, słaba (co prawda słyszałam sporo dobrego o najnowszym nabytku – Williamie Kingu, jeszcze nie miałam okazji sama ocenić).

Durotan jest pozycją bardzo dobrą. Co prawda nie udało mu się przebić w moim rankingu Zbrodni Wojennych, jednak wydaje mi się, że będzie to książka o wiele bardziej przystępna dla kogoś, kto miał do tej pory mały kontakt ze światem Warcrafta. Z pewnością jest to poniekąd spowodowane samą formułą – w Durotanie mamy do czynienia z historią tytułowego wodza i zostajemy krok po kroku wprowadzani w świat Mroźnych Wilku. Osobiście nieco bardziej podobała mi się konstrukcja wielowątkowego dramatu sądowego w Zbrodniach i jest to jest to, w sumie, jedyny powód, dla którego oceniam Durotana nieco niżej (no dobrze... drugim powodem jest fakt, że jestem ogromną fangirl Baine Bloodhoofa, Anduina Wrynna i Wrathiona, ale o tym ciii).

Świat przedstawiony był nieco skąpy jak na ilość materiału, który występował w oryginalnych grach. Mimo to mam wrażenie, że takie okrojenie wyszło powieści na dobre. Czytelnik nie został zawalony masą informacji, które, może i zadowoliłyby zagorzałych fanów, to jednak byłyby z pewnością zbyt przytłaczające dla zwykłego odbiorcy. Autorka miarowo wprowadzała w świat orków z Klanu Mroźnego Wilka poprzez losy i dorastanie samego Durotana. Podczas czytania perypetii młodego wodza, niejednokrotnie czułam się jakbym znowu wykonywała questy w Grani Mroźnego Ognia. Ah, tylko Pani Golden jest w stanie wzbudzić we mnie taką dozę nostalgii, opisując moją ukochaną Hordę.

Jak zawsze w książkach Christie najsilniejszą stroną były postacie. No, ale czego innego można się było spodziewać? W końcu to ona dawno temu stworzyła Durotana oraz Drakę. I chyba nikt inny nie jest w stanie zrozumieć ich tak dobrze. Mimo ogromnych zmian w fabule, żadna z postaci nie traci nic a nic ze swojej oryginalnej charakteryzacji. Durotan to ciągle młody i niezwykle mądry wódz. Draka nie jest urodzoną wojowniczą, ale osobą, która wywalczyła swoją pozycje dzięki niezwykłej sile ducha. Ogrim to w dalszym ciągu trochę napalony, ale dobry przyjaciel Durotana. Przyjaźń ta została jednak nieco spłycona – w książce nie jest to wyjątkowe braterstwo dwóch orków z innych klanów, a prosta relacja z dzieciństwa (chociaż i wątek przyjaźni międzyklanowej na całe szczęście się pojawia). Doskonała charakteryzacja sprawia, że bardzo łatwo utożsamić się się z bohaterami, przeżywając wraz z nimi kolejne nieszczęścia. Sama końcówka sprawiła, że czułam smutek i pustkę na myśl o tym, co się stanie z tradycjami i honorem, nie tylko Mroźnych Wilków, ale i całej Hordy. Go’elu dorastaj szybko!

Jeśli chodzi o historię samą w sobie, to różni się ona znacznie od tej przedstawionej w grach. Poczynając od mniejszych różnic jak brak braci Durotana – Ga’nara oraz Fenrisa, Ogrima będącego członkiem Mroźnych Wilów zamiast klanu Czarnej Góry, kończąc na braku Nerhzula oraz Rady Cieni, czy też zupełnie innej motywacji do stworzenia Hordy i podboju Azeroth. Lista zmian jest jeszcze dłuższa, jeśli weźmiemy pod uwagę film. Widocznym jest, że Blizzard chciałby wykreować coś na kształt Marvel Cinematic Universe. Czy to dobrze? Moim zdaniem tak. Jako wielka fanka lore, przyznaję, że w przeciągu wielu lat świat Warcrafta rozrósł się aż za bardzo, co pociągnęło za sobą chaos i nieścisłości. Uniwersum przyda się nowy start, zwłaszcza przy takim medium, jakim są filmy.

Zdecydowanie polecam Durotana wszystkim fanom Warcrafta, a także osobom, którym podobał się film. Jeśli chcesz zacząć swoją przygodę z uniwersum jest to pozycja do tego idealna. Jeśli je znasz, będzie to przyjemna lektura pokazująca, jakich różnic spodziewać się po ewentualnych kolejnych filmach.

Tytuł: Warcraft: Durotan
Seria: Warcraft
Autor: Christie Golden
Wydanie recenzjowane : Insignis
Wydanie polskie: Insignis

Ocena:


8/10

sobota, 2 lipca 2016

A Gathering of Shadows - V.E. Schwab



Jak to jest kiedy czytając kolejną część serii, nagle czujesz, że możesz sobie wsadzić w buty całą swoją dotychczasową krytykę? Tak jakby autor przeczytał przeczytał twoją recjenzję, wypisał wszystkie zarzuty, po czym pisząc kontynuacje kierował się nimi niczym wytycznymi.

Takie były moje odczucia kiedy po raz pierwszy czytałam A Gathering of Shadows.

Bardzo krytycznie odniosłam się do pierwszej części cyklu. Mroczniejszy Odcień Magii posiadał wiele negatywnych cech, które są plagą zachodniego fantasy (zwłaszcza tego młodzieżowego, do którego seria Pani Schwab moim zdaniem się zalicza). Płytkie przedstawienie świata, nazbyt uproszczona fabuła czy też słabo rozwinięte postacie drugoplanowe występują zdecydowanie zbyt często. Pierwsza część na szczęście wybroniła się doskonałym warsztatem autorki i ciekawą parą protagonistów, którzy byli w stanie pociągnąć wątek główny. Była to porządna pozycja, jednak nieco słabsza niż sugerował zagraniczny hype.

Przyznam, że obawiałam się sięgać po kolejną książkę. Zbyt często ostatnimi czasy zawodzę się na kolejnej części cyklu, która albo niszczy cały potencjał, który stworzyła częśc pierwsza, albo cierpi na syndrom drugiej książki, czyli nie wie w jaki sposób poprowadzić fabułę, żeby połączenie między dwoma krańcowymi częściami było interesujące.

Po lekturze mogę powiedzieć tylko jedno – Pani Schwab mnie pozytywnie zniszczyła. Szczerze, nie jestem w stanie wskazać innej książki, która tak dobrze doskonaliłaby założenia poprzedniczki. Może to wrażenie spowodowane przez fakt, że część pierwsza zdecydowanie nie była doskonała. Ale jeśli tak, to zdecydowanie było warto przeboleć słabszy Mroczniejszy Odcień Magii.

W recenzji poprzedniego tomu wspomniałam, że wprowadzenie wątków pobocznych wpłynęłoby pozytywnie zarówno na fabułę jak i na postacie poboczne. A Gathering of Shadows tylko to potwierdziło. Zamiast jednego mamy tutaj trzy wątki – Lili, Kella oraz białego Londynku, które ostatecznie zgrabnie łączą się w finale. Taka struktura, gdzie relacja między parą głównych bohaterów nie grała pierwszych skrzypiec, pozwoliła na rozwój postaci takich jak Rhy, czy Alucard. W tej części obsada drugoplanowa przestała być tylko tłem dla wydarzeń - część otrzymała swoje własne wątki oraz powiązane z nimi problemy.

Jeśli chodzi o protagonistów – już w części pierwszej darzyłam ich dużą sympatią. Po lekturze kolejnej części, moje uczucia tylko się pogłębiły. Autorce bardzo dobrze wychodzi rozwijanie tych postaci poprzez ogrom konfliktów – zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych. Co więcej, osobiście na dodatkowy plus uznaje, że żadne z nich nie jest typowym heroicznym bohaterem – oboje mają swoje (czasem sprzeczne) priorytety i obawy.

Tutaj muszę wtrącić moją opinię o samej Lili. Osobiście nie znoszę archetypu jaki prezentuje, jednak autorce udało się poprowadzić ją w taki sposób, że już w połowie książki zaczęłam ją uwielbiać. No bo powiedzmy sobie szczerze – kto nie lubiłby crossdressującej piratki ze słabością do rudych magów? Bardzo podobało mi się, że widać było u niej zachodzącą zmianę – mimo głębokiej niechęci do zapuszczania korzeni było oczywiste, że zaczyna zależeć jej na swoich towarzyszach.

Jeśli chodzi o Kella to mocnym punktem była jego relacje z Rhy oraz przyszywanymi rodzicami. Obydwie przechodziły zmiany w trakcie powieści, aby pod koniec wzbudzić zupełnie kontrastujące uczucia. Jestem bardzo ciekawa jak obie relacje będą wyglądały i jak wpłyną na losy maga w ostatnim tomie. 

Ciągle mam parę zarzutów odnośnie braku szegółów światów innych niż Czerwony Londyn, jednak końcówka daję nadzieję, że poznamy dokładniej chociaż jeden kolejny. Co prawda skupione będzie to pewnie wokół działania magii, ale mam nadzieję, że autorka pokaże również inne aspekty.

A Gathering of Shadows to jak do tej pory najlepsza książka miałam okazję czytać w 2016 roku. Zdecydowanie polecam każdemu, komu choć trochę podobała się część pierwsza. Osobiście z niecierpliwością wyczekuję na A Conjuring of Light i trzymam kciuki, aby autorce udało się stworzyć satysfakcjujące zwieńczenie trylogii.


Tytuł: A Gathering of Shadows
Seria: Odnień Magii
Autor: V.E. Schwab
Wydanie recenzjowane : Tor Books

Wydanie polskie: -
Ocena:

 9/10

piątek, 1 lipca 2016

Mroczniejszy Odcień Magii - V.E. Schwab


Zawsze ciekawią mnie koncepcje światów alternatywnych. Co prawda nie jest to nic rzadko spotykanego, jednak daje to solidne podwaliny na zbudowanie ciekawego i rozbudowanego świata przedstawionego.

Sam pomysł Victorii Schawb - wielowarstwowy świat skupiony w jednym miejscu, Londynie, do złudzenia przypomina mieszankę dwóch innych powieści, które zostały wydane w poprzednich latach - Długiej Ziemii(alternatywne światy, poukładane warstwami) i Nigdziebądź(dwie różniące się od siebie wersje Londynu). Na szczęście na opisie kończą się podobieństwa - autorka zręcznie wykreowała coś zupełnie oryginalnego.

Co do samej książki - z początku miałam mieszane uczucia odnośnie wyniku końcowego. Tak, świat rzeczywiście jest ciekawy, jednak samo jego przedstawienie pozostawia trochę do życzenia. Różnice pomiędzy Londynami rozmywają się przez brak konkretnych opisów dziedzin innych niż magia czy systemy polityczne. Najwięcej dowiadujemy się o Czerwonym Londynie z ust Kella, jednak moim zdaniem jest to dość niezgrabne rozwiązanie.

Para protagonistów - Kell i Lila, jest zdecydowanie jedną z najmocniejszych stron tej książki. Kell, mimo że to dosyć typowy bohater, doskonale sprawdza się w roli postaci, z którą utożsamia się czytelnik. W połączeniu z ciekawą historią, otrzymujemy dobrze wyważonego protagonistę. Co do Lili - 
przyznaję, na początku nie mogłam jej znieść. Wydawała mi się niedojrzała, egoistyczna i często niepotrzebnie okrutna. Pani Schwab udało się zmienić moje nastawienie poprzez solidny rozwój postaci i pod koniec kibicowałam już obojgu(a jako, że jestem już po lekturze drugiego tomu, mogę zdradzić, że Lila stała się jedną z moich ulubionych bohaterek ;)).

Niestety jest to jedyne co można powiedzieć dobrego o postaciach występujących w powieści. Albo inaczej - przez większość czasu wydaje się, że bohaterowie poboczni nie istnieją. Drugoplanowa ekipa została potraktowana po macoszemu - przypisano im jakąś cechę charakterystyczną, po czym zepchnięto na dalszy plan, głównie, by stanowić jakąś motywację dla protagonistów.

Historia, chociaż schematyczna, bo kręcąca się non-stop wokół typowego MacGuffina, jest napisana dobrze i bardzo łatwo się w nią wkręcić. W oryginale język stoi na wysokim poziomie, dlatego jeśli wystąpią jakieś buble, będą one raczej związane z tłumaczeniem. 
Moim jedynym zarzutem odnośnie fabuły jest brak jakichkolwiek wątków pobocznych. Jest to trochę uwidocznione, przez fakt, że szanse na takie wątki występowały. Bardzo liczyłam na rozwinięcie historii przybranego brata Kella, Rhy bądź maga Hollanda. Ba, taki zabieg pomógłby nie tylko fabule samej w sobie, ale także we wspomnianej wcześniej słabej charakteryzacji bohaterów drugoplanowych. Niestety żadnego innego wątku w tej części się nie doczekałam

Podsumowując, mimo oczywistych wad, książkę czytało się przyjemnie. Jest to doskonała pozycja jeśli szukasz lekkiego fantasy z ciekawym pomysłem na świat.

Tytuł: Mroczniejszy Odcień Magii
Seria: Odnień Magii
Autor: V.E. Schwab
Wydanie recenzjowane : Tor Books

Wydanie polskie: Zysk i S-ka


Ocena: 
 6/10(oryginalna)
 7/10 (po lekturze drugiego tomu)